czwartek, 12 lutego 2015

A ty prowadź mnie...



Mój ulubiony pedagog przytoczył kiedyś w rozmowie na temat autorytetu rodziców pewną anegdotkę:
Czteroletni chłopczyk pyta ojca: "Tato,która godzina?". Ojciec odpowiada:" Nie wiem, a jak ci się wydaje?". W pierwszym momencie- konsternacja, no, bo , jak to się ma do autorytetu? Po chwili przyszła refleksja... Dziecko otrzymujące taką odpowiedź na to konkretne pytanie czuje się pewnie osamotnione, nieważne, zdeprymowane... To, co doskonale sprawdziłoby się np. w rozmowie o uczuciach, albo ocenie sytuacji (wrócę do tego przy temacie "szkoły dla rodziców"), nie jest uniwersalne. To kolejny dobry przykład na to,że w wychowaniu nie ma recept, magicznych słów, czy złotych sposobów...
 Wróćmy jednak do tematu. 
Zdanie dziecka jest bardzo ważne, nikogo nie trzeba chyba do tego przekonywać. Ale mam wrażenie,że współczesnych rodziców trzeba przekonać,że jeszcze ważniejsze jest, aby dziecko wychowywało się u boku rodzica, który ma coś do powiedzenia. Każdy potrzebuje kogoś, kto stawia opór i nie dotyczy to tylko relacji rodzic-dziecko. Zachłyśnięci tym,że dziecko jest najważniejsze,że należy się liczyć z jego zdaniem,że ma prawo wyboru etc., często zapominamy o najważniejszej służbie, jaką dla niego pełnimy- roli przewodnika. Przewodnika, który ustala zasady i jest pewny czego chce. Ma autorytet. Tylko taka relacja daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się to całkiem proste, ale w codziennej praktyce nauczenie się mówić prostym,konkretnym językiem,stanowczym głosem, bez charakterystycznego dla matek, przepraszającego tonu,przy jednoczesnym zachowaniu szacunku i życzliwości do dziecka, nie jest rzeczą łatwą. Ważne jest, aby rodzice sami przed sobą odpowiedzieli na pytanie "czego tak naprawdę chcę?". Tylko w sytuacji, kiedy rodzic jest przekonany do swojego stanowiska,  ( i nieważne,czy chodzi o grubość sweterka, czy o spanie we własnym łóżku) jego decyzja zostanie zaakceptowana przez dziecko.
 Zastanawiałam się kiedyś, jak to jest,że niektóre dzieci są płaczliwe, często rozdrażnione, mają kłopoty z zasypianiem, a inne spokojne, wyciszone i radosne? Wiele czynników ma pewnie na to wpływ, ale obserwując trzykrotnie swoje macierzyńskie zmagania z okiełznaniem zarówno niemowlaka,jak i nastolatka, a także dziesiątki, jeśli nie setki, takich jak ja wokół, nabrałam przekonania,że to,jaką postawę przyjmują wobec dziecka rodzice ma ogromny wpływ na jego zachowanie.Geny swoje, charakter swoje, ale codzienne relacje, wspólne  funkcjonowanie powoduje tzw, dostrajanie się. Dzieci, których rodzice nie mają osobistego autorytetu są chwiejne, zmienne w zachowaniach, labilne emocjonalnie, często zamknięte w sobie, wycofane,zrezygnowane... 
 Wydaje mi się największym problemem nie tylko rodziców wobec dzieci, ale w relacjach międzyludzkich w ogóle,jest  przekonanie,że ktoś domyśli się, o co nam chodzi. Dziecko zapewne bez protestów wykona polecenie,kiedy powiemy mu o tym,czego oczekujemy w sposób jasny i stanowczy.Mały człowiek, którego opiekunowie z szacunkiem i zaufaniem wyznaczają granice, zazwyczaj przestrzega tych granic bez frustracji. Dziecko z natury pragnie zadowolić rodziców, jeśli wie, jak to zrobić,a wyraźne i konkretne polecenia budzą w nim poczucie bezpieczeństwa. Jak to działa? Proszę bardzo: wyobraź sobie pierwszy dzień w nowej pracy, przychodzisz i wszyscy oczekują,że będziesz wszystko robić jak trzeba...tylko nie dostałaś żadnych instrukcji. Możesz chcieć, ale jeśli nie znasz zasad i zakresu obowiązków niewiele może się udać...
 Niestety,budowania autorytetu nie uczą w naszych konformistycznych przedszkolach, ani jeszcze bardziej konformistycznych szkołach...  Pozostaje nam zatem uczyć się tego, aby nauczyć nasze dzieci i uzdrawiać nasze relacje. Codziennie, małymi kroczkami, nie bez potknięć i błędów, ale z największej na świecie miłości...

Brak komentarzy: