poniedziałek, 23 lutego 2015

Szarość dnia

Kolejny raz nadszedł wyczekiwany punkt planu dnia: Sajgonki śpią słodko, w domu panuje jeszcze słodsza cisza. Tylko w środku coś się we mnie tłucze,że znowu coś poszło nie tak. Jakiś taki rodzaj niedosytu,że się czegoś nie zrobiło. Że zmarnowało się ten dzień. I chociaż podłogi lśnią czystością, kosz na pranie świeci pustkami, obiad na jutro przygotowany, to... czuję,że nie zrobiłam dziś nic. Nic,żeby pokazać moim dzieciom,że są ważne,że nic poza nimi się nie liczy,że w moim życiu mogłoby zabraknąć czegokolwiek poza nimi i żyłabym nadal niewzruszona. I, że nie ma nic, co mogłoby to zmienić... Dziś to wiem, powtarzając sobie z uporem maniaka,że jutro będzie inaczej, choć w środku wiem, że będzie tak samo. Jak wczoraj i rok temu. W takich chwilach zazdroszczę Tacie, że potrafi odciąć się czasem od tej codziennej powtarzalnej egzystencji i spontanicznie zorganizować dzieciakom wypad na ryby, albo do lasu, albo gdziekolwiek indziej, zostawiając w cholerę cały ten majdan (chociaż chyba już nie wypada używać tego określenia) i po prostu z nimi być. A ja się wtedy cieszę,że mam chwilę dla siebie,żeby...posprzątać w spokoju. I zazdrościć mu tego, co tak często w złości mu wypominam: że jest niepoważny...

Brak komentarzy: